Obserwują

30.4.11

Moje pierwsze rozdanie! 5 nagród z okazji 50 obserwatorów:)

Wszyscy rozdają, rozdaję i ja:)! Ten blog sprawia mi niesamowitą frajdę i jakiś czas temu wymyśliłam sobie, że kiedy liczba stałych kochanych Czytelników;) przekroczy 50, zorganizuję dla nich (i dla nowych!) jakiś konkurs. Ponieważ w konkursach nie lubię wygranych i przegranych, nagród jest pięć, a wszystkie do siebie podobne. Zgodnie z moimi upodobaniami - po równo pielęgnacyjno-manikiurowo-makijażowe:).

Oto, co można wygrać:

Zestaw nr 1


*Krem do rąk Mineral Care
*Spray do depilacji Veet
*Lakier do paznokci Sensique Exotic Flower nr 248
*Krem Natura Officinalis zapobiegawczy
*Cienie do powiek Sensique Exotic Flower nr 221 i 223
*Baza pod lakier Orly
*Hydrożelowe płatki pod oczy Marion
*Krem do depilacji Vanity Bielenda Kasztan do skóry naczynkowej

Zestaw nr 2


*Odżywka w spray'u Rene Furterer Okara bez spłukiwania do włosów farbowanych
*Samoopalacz nawilżający w kremie Lirene
*Maseczka oczyszczająca do cery tłustej i trądzikowej Marion
*Lakier Wonder Nail IsaDora srebrny
*Cienie do powiek Sensique Exotic Flower nr 221, 222, 223, 224, 225
*Baza pod lakier i top coat Orly
*Błyszczyk rozświetlający do ust AA Love & Kiss

Zestaw nr 3


*Body lotion Mineral Care 400 ml
*Lakiery do paznokci Sensique Exotic Flower nr 242, 246 i 249
*Masło do ciała Natura Officinalis regenerujące
*Cienie do powiek Sensique Exotic Flower nr 221, 222, 223, 224, 225
*Błyszczyk Mary Kay nourishine lip gloss w kolorze Pink Diamonds
*Krem do depilacji Vanity Bielenda Czarna Oliwka do skóry suchej

Zestaw nr 4


*Kula do masażu Sececto by Sagaform
*Kremy do depilacji Vanity Bielenda Czarna Oliwka do skóry suchej i Kasztan do skóry naczynkowej
*Lakier do paznokci Delia Art Decoration nr 22
*Kremowy roll-on Fenjal Intensive 24h
*Maseczka Biała Glinka Marion do cery suchej i wrażliwej
*Lakier do paznokci Sensique Exotic Flower nr 245
*Cienie do powiek Sensique Exotic Flower nr 221, 222, 223, 224, 225
*Top coat Orly

Zestaw nr 5


*Dezodorant do stóp dla kobiet Farmona
*Lakiery do paznokci Sensique Exotic Flower nr 243, 244, 245, 247
*Cienie do powiek Sensique Exotic Flower nr 222, 224 i 225
*Płyn Utr-Oil Anna z naftą oczyszczoną do skóry twarzy i głowy
*Balsam Natura Officinalis nawilżający
*Maseczka wygładzająca do cery wrażliwej i naczynkowej Różowa Glinka Marion
*Krem do intensywnej pielęgnacji z toskańską oliwą z oliwek Doliva
*Baza i top coat Orly
*Karnawałowa maska (lub maska na randkę;))

Uff! Co zrobić, żeby wygrać? Tradycyjnie:

1. Musisz być publicznym obserwatorem mojego bloga (1 los)
2. Umieść post o moim rozdaniu na swoim blogu (1 los)
3. Dodaj mnie do blog rolla (1 los)

Żeby wziąć udział w rozdaniu, w komentarzu pod tym postem zostaw swój nick, pod jakim mnie obserwujesz, adres swojego bloga i link do posta o moim rozdaniu (jeśli jest:)).

Macie czas do 21 maja, wyniki rozdania jakoś tuż po tej dacie:). Powodzenia:)!

29.4.11

Nowości pielęgnacyjne w mojej kosmetyczce (ciało)


Ostatnio moje zapasy wzbogaciły się o kilkanaście kosmetyków pielęgnacyjnych. Postanowiłam podzielić je na dwie grupy - na te przeznaczone do ciała i te do twarzy i pokazać Wam w dwóch częściach. Ponieważ akurat PIERWSZY RAZ OD 5 LAT i na dodatek TUŻ PRZED URLOPEM jestem chora i czuję się, delikatnie mówiąc, nieswojo, to post w sam raz na dziś - raczej szybki, więc błyskawicznie wrócę pod kocyk, i dość kolorowy, co może poprawić mi humor:). Zatem: ciało!


Na tym zdjęciu od lewej widać:

Skoncentrowany żel Lipid-Shock antycellulitowy i przeciw rozstępom Bielenda - ma na przemian mocno chłodzić i rozgrzewać skórę, a takie efekty termiczne wyczuwalne mają być nawet przez godzinę. W czasie jej trwania kosmetyk wymusza skurczenie i rozkurczanie naczyń krwionośnych, co przyspiesza przemianę materii. Podejrzewam, że chłodzenie i rozgrzewanie to tylko działanie mentolu lub innych substancji chłodzących, ale warto sprawdzić.

Samoopalacz nawilżający w kremie do twarzy i ciała Lirene - ma wchłaniać się równomiernie i szybko, ciekawe, jak będzie. Ładnie pachnie!

Balsam do ciała ujędrniający z żurawiną i imbirem Frutto Fresco Barwa - ekstrakt z imbiru rozgrzewa i przyspiesza spalanie tkanki tłuszczowej. Balsam zawiera też masło shea i olej ze słodkich migdałów.

Illuminating Bronzing Oil Sephora - bez parabenów, za to z mnóstwem brązowo-złocistych drobinek. Bardzo jestem ciekawa, jak taki kosmetyk poradzi sobie z formułą w spray'u. I czy będę potem osypywać te drobinki, gdziekolwiek się pojawię;).

Antycellulitowy roll-on Garnier - ma ujędrniać brzuch:). Oby poradził sobie lepiej niż ewidentny bubel Sephory... Zawiera lipokofeinę pomagającą w spalaniu tłuszczu i ma ciekawy aplikator - gumową rolkę  z plastikową nakładką, wzmacniającą efekt masażu.

Krem do rąk błyskawicznie nawilżający do skóry przesuszonej Nivea - ładnie pachnie i szybko się wchłania. Podobno działa dłużej niż inne kremy - zobaczymy, jak poradzi sobie z moimi skórkami;).


Na tym zdjęciu od lewej:

Żel do ciała z centellą i kofeiną Bingo Cosmetics - ogromny słój (500 g), jeszcze zafoliowany, więc nawet nie wiem, jak pachnie. Poprawia mikrokrążenie krwi w tkankach skóry i zwiększa jej sprężystość. Opakowanie wygląda tak sobie, ale duża pojemność napawa mnie nadzieją:).

Krem do ciała z wyciągiem z aloesu i marakui Oriflame Nature -  ma zmiękczać skórę i zapewniać jej, uwaga, 24-godzinne nawilżenie. Wysoko ustawiona poprzeczka, nie powiem!

Pomarańczowe masło do ciała Energia Pomarańczy Ziaja - ten kosmetyk także ma pozostawiać skórę delikatną i aksamitną w dotyku, a do tego pachnącą pomarańczami. Jak tylko moje biedne chore powonienie wróci do formy, zabieram się za testowanie;).

Brązujące masło do ciała z ekstraktem z orzecha włoskiego Delia DermoSystem - ma dawać stopniową i naturalną opaleniznę. Mnie urzeka niezwykle miły zapach - marcepanu! Zero samoopalaczowych nieprzyjemnych woni:). Plus miła konsystencja emulsji i ładny, żółty kolor kremu. To chyba mój faworyt wśród dzisiejszych nowości:).

A może używałyście któregoś z tych kosmetyków? Albo macie jakieś sugestie, o czym chciałybyście poczytać w pierwszej kolejności?

28.4.11

Maxfactor Xperience Volumising Mascara


Jeden z najlepszych tuszy, jakich używałam ostatnio - choć niestety nie dla moich rzęs. Sprawdza się mimo to naprawdę dobrze. Zatem o co chodzi? Już wyjaśniam.

Jak sama nazwa mascary wskazuje, ma ona za zadanie przede wszystkim pogrubiać rzęsy. I robi to doskonale! Problem w tym (problem;)?), że natura obdarzyła mnie dość długimi, ale przede wszystkim właśnie bardzo mocnymi i grubymi rzęsami - zatem najważniejsze właściwości tuszu są w moim przypadku nie tak ważne. Wolałabym, żeby część mocy kosmetyku była skierowana na wydłużanie...

Dość jednak marudzenia, tusz ma zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Choć mam wyraźne rzęsy, i one potrzebują podkreślenia. Xperience ładnie je unosi, akcentując nieco zbyt jasne końcówki. Doskonale też rozdziela rzęsy, i choć zdarzało mi się podziwiać w lustrze pełniejszy wachlarz (Mary Kay! Avon!), to tak ostatnio, tyle, co pamiętam), efekt po Xperience jest więcej niż zadowalający.


Szczoteczka jest gumowa, delikatnie wygięta w łuk, co pozwala na bardziej precyzyjną aplikację tuszu w wewnętrznych kącikach oczu. Łatwo się nią posługiwać - dzięki niej zaczęłam wreszcie przekonywać się do gumowych szczecinek. Dobrze radzi sobie (o dziwo, w przypadku gumowych aplikatorów to wcale nie oczywiste) z delikatniejszymi, dolnymi rzęsami. Nie odnotowałam grudek, tusz nie kruszy się i nie osypuje prawie wcale, dość szybko zastyga, więc nie można nakładać go zbyt długo ani zwlekać z kolejnymi warstwami. Ja nakładam zazwyczaj dwie - pierwsza daje zbyt delikatny dla moich rzęs efekt.

Wady? Obiektywna jest taka, że mascara nałożona niestarannie i na chybcika trochę za bardzo skleja rzęsy. Subiektywna - niemal wcale nie wydłuża, chyba że w bardzo szybkim tempie pacnę same końcówki rzęs szczoteczką; z tym jednak ostrożnie, można spodziewać się, zwłaszcza nim pozna się "instrukcję obsługi" tuszu i szczoteczki, zamiast magnetycznego spojrzenia, posklejanych kępek włosków;).

Słowem, świetny produkt dla dziewczyn, które mają jasne i cienkie rzęsy. Dla południowego typu, jakim jestem - coś na co dzień, kiedy nie zależy mi na spektakularnym efekcie.

Tusz występuje w trzech kolorach: black (mój), brown i deep blue. Czy któraś z Was używała tego ostatniego? Ciekawa jestem, jak wygląda:).

27.4.11

Makijaż Virtual: baza, puder i mascara


Przez kosmetyczną blogosferę przetacza się ostatnio fala recenzji najróżniejszych produktów Virtual, postanowiłam więc i ja dorzucić do dyskusji swoje trzy grosze. Te trzy kosmetyki mam już jakiś czas, bo przyszły do mnie co najmniej kilka tygodni temu, ale zaczęłam ich używać stosunkowo niedawno.


Baza Satin Smooth to produkt silikonowy, beztłuszczowy, bezbarwny i bezzapachowy, o lekko gumowej i śliskiej konsystencji. Używam jej bardzo rzadko, tylko wtedy, kiedy zależy mi na wyjątkowej trwałości makijażu.Wsmarowana cienką warstwą po wchłonięciu kremu nawilżającego dobrze wyrównuje nierówności i skazy skóry, ale trzeba dać jej sporo czasu na wtopienie się w cerę - inaczej roluje się już przy wklepywaniu podkładu.

Nałożona odpowiednio rzeczywiście przedłuża jego trwałość. Podoba mi się, że nie tworzy efektu maski i nie ściąga skóry - w zamian za to cera jest wyraźnie gładsza i bardziej aksamitna, aż pędzel się ślizga;). Można ją stosować także bez podkładu - nie próbowałam. Pod podkład - polecam.

Cena 16 zł/15 ml

Na tym zdjęciu widać, dobrze, co robi ze skórą - piękne wyrównanie:)!

Skład:


Puder prasowany Silky Pressed Powder (13- Naturalny beż)


Pierwsze, co rzuca się w oczy (w nos;)) - pachnie jak krem! Ma wyraźny, silny zapach i choć niektórym może on przeszkadzać, mi akurat sprawia dużą przyjemność. Zapach ulatnia się po chwili, a przez kilka-kilkanaście minut, zanim to się stanie, przypominają mi się czasy wczesnego dzieciństwa - moja mama używała dawniej tak pachnących kosmetyków.


Puder jest bardzo drobno zmielony i mocno sprasowany, wystarczy jednak musnąć go pędzlem, by osadziła się na nim odpowiednia ilość kosmetyku. Taka sama lekka warstewka tworzy się na skórze. Lekka to mało powiedziane - niemal niewidoczna i niewyczuwalna, więc nie ma co liczyć na porządne krycie. Czasem mi to przeszkadza, mam w końcu cerę naczynkową - jest co ukrywać. Na co dzień jednak, kiedy skóra nie robi mi niespodzianek, podoba mi się to delikatne wykończenie. Zwłaszcza, że kosmetyk wcale nieźle radzi sobie z błyszczeniem - może to dlatego, że jest właśnie tak lekki?

Nie podoba mi się zdecydowanie pudełeczko, w jakie zapakowano puder. Plastik aż kole w oczy, zakręcane puzderko bez lusterka wygląda, jakby miało popękać przy byle uderzeniu. Naprawdę się zastanawiam, czy nie zniszczy mi się w moim Zabałaganionym Pudle na kosmetyki;). Patrząc na to smutne opakowanie znowu mam wrażenie, że przeniosłam się w lata osiemdziesiąte...

Skład:


Mascara Full Size big brush - deep colour - no clumps


Zgodnie z obietnicą producenta mascara ładnie podkreśla rzęsy już przy pierwszym pociągnięciu - wygodne dla tych, co się spieszą:). Dzięki dość dużej szczoteczce działa wydłużająco i pogrubiająco. Zawiera wosk japoński, który zwiększa przyczepność tuszu do rzęs, i składniki z oleju nasion jojoba, które uelastyczniają i chronią rzęsy przed łamaniem. Rzęsy rzeczywiście się nie łamią, a tusz nie kruszy, ale przecież to nic nadzwyczajnego - przynajmniej w moim przypadku, nie miałam na szczęście pecha do mascar:).

Podoba mi się natomiast fakt, że po wytuszowaniu rzęs są one bardzo, bardzo czarne - producent zapewnia, że to dzięki  barwnikowi Carbon Black, który jest czystym ekstraktem węglowym. Nie podoba mi się - że bardzo szybko twardnieje, więc trzeba się spieszyć (znowu!) z nakładaniem, bo błyskawicznie zastyga. No i powoduje to pewne obawy, jak mascara zachowywać się miesiąc po otwarciu...

Cena: ok. 15 zł/8 ml


A jakie są Wasze odczucia? Mnie się wydaje, że jak na takie ceny, marka proponuje całkiem przyzwoitą jakość. Tylko tę mascarę bym nieco ulepszyła... I czy jestem jedyną osobą, której nie przeszkadza zapach pudru:)?

26.4.11

Różany olejek kąpielowy Kanu


Olejek dostałam w prezencie po zabiegu różanym na ciało w Sandra Spa w Pogorzelicy. Moja buteleczka nie była do końca pełna - niewielką ilość olejku wlano do ogromnej wanny, w której rozpoczęła zabieg kąpiel. Wanna była rzeczywiście wielka, a woda w niej dość tłusta - co w zestawieniu z niewielkim naprawdę ubytkiem olejku w buteleczce świadczy o tym, jak bardzo wydajny jest to kosmetyk. Tydzień później nadal tak uważam.

Olejek wlewany oszczędnie do wanny pozostaje na powierzchni wody w postaci cieniutkiej warstewki, która osadza się na skórze (i na ściankach wanny też, niestety, ciężko to potem zmyć), nawilżając tak intensywnie, że właściwie mogłabym zrezygnować z balsamu po kąpieli. Olejek można stosować też zamiast balsamu - kiedy niewielką ilość wtarłam w skórę, nie podrażnił jej, a mocno (nawet za mocno!) natłuścił. Mam wrażenie, że połowa wsiąkła potem w szlafrok;).


Niezależnie od metody, po użyciu Zmysłowego Olejku Kanu skóra jest wygładzona, elastyczna i nawilżona. Pięknie pachnie! Nie przepadam za różanym zapachem, ale w tym wydaniu podoba mi się (jest dość delikatny i słodki) i stanowi miłą odmianę dla olejku eukaliptusowego, którego używam na zmianę. Po kąpieli aż do rana cała łazienka pachnie jak ogród różany:).

Najbardziej jednak ujął mnie jak zwykle szczegół - róża zatopiona w butelce. Kanu wkłada do butelek swoich olejków zawsze odpowiednią roślinę (jaśmin, gałązki jodły, lawendy, zielonej herbaty...) . Ładny patent - czuję się dopieszczona, a kiedy olejek się skończy, róża będzie ładnie pachnieć na wannie:).

Cena: ok. 35 zł /250 ml


Skład: Glycine Soja (Soybean) Oil, Parfum, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Extract, Helianthus Annus (Sunflower) Seed Oil, Citronellol, Geraniol, Eugenol.

25.4.11

Zajączkowo - Sephora i pędzle Inglot

Ponieważ zwyczaj dawania zajączkowych drobiazgów jest na szczęście podtrzymywany w mojej rodzinie i wśród przyjaciół nie tylko wobec dzieci, każdy z nas dorosłych może liczyć w Wielkanoc na parę miłych niespodzianek. Mi trafiły się dwie książki podróżnicze (moje ulubione!), dwa kosmetyki i bardzo porządny pędzel:).


Zestaw Sephory Cranberry Lychee składa się z żelu pod prysznic i balsamu do ciała o zapachu (jak sama nazwa wskazuje) żurawiny i liczi. Jak widać, już ich używałam. Przyjemna rzecz! Zwłaszcza spodobał mi się balsam, który pachnie świeżo, ale i słodko, no i przede wszystkim tak intensywnie, że właściwie wypełnia owocowym aromatem całą łazienkę:). Ma też całkiem porządny skład: masło shea i witaminy A, E oraz F. Doskonale się wchłania i nie pozostawia na skórze żadnego filmu. A żel pod prysznic robi duuużo piany:).


Najbardziej jednak ucieszył mnie mój pierwszy pędzel Inglot - 15BJF do różu i pudru brązującego, zrobiony z koziego włosia. Zauważyłam, że przy pierwszym użyciu zgubił kilka włosków. Ponieważ przy kolejnych już nie wyszło z niego nic, mam nadzieję, że taki ma po prostu rozbieg;). Trzyma się go bardzo wygodnie, jest lekki i poręczny.

Mam już jeden pędzel do różu Mary Kay - jest ścięty i nie wiem, jak sobie poradzę z okrągłą końcówką. Trzeba się uczyć! Poza tym, podobno lepiej nakładać róż nie ściętym, a okrągłym pędzlem, natomiast ścięte zostawić do modelowania twarzy. Słyszałyście też taką opinię? Zgadzacie się? Może powinnam wprowadzić wśród moich pędzli ścisły podział obowiązków;).

A jak się udały Wasze zajączki:)?

24.4.11

Wielkanocnie: Rouge Bunny Rouge Select Jewel


Dzisiaj wielkanocny post zdjęciowy - ze świątecznymi życzeniami pięknych, rodzinnych, radosnych chwil z bliskimi. Ponieważ i ja mam rodzinę i także świętujemy, szybko wrzucam tylko zrobione wczoraj zdjęcia zestawu do makijażu Rouge Bunny Rouge, jaki dostałam kilka miesięcy temu w prezencie na otwarciu Poppy Shopu - nowej make-upowni Pauli Dźwigały, która pracuje na kosmetykach tej marki. Mój komplet zawiera czarną mascarę i podwójny błyszczyk do ust w ciepłych, karmelowo-brązowych kolorach. Pokazuję je dzisiaj ze względu na... króliczka w nazwie i na opakowaniu. Wielkanocnie! No i jak ładnie:). Dość gadania, oto zdjęcia, a ja lecę dalej pałaszować:). Wesołych, pięknych świąt!

23.4.11

Krem nagietkowy nieperfumowany Ziaja


Doskonały dzień! Święta właściwie już się rozpoczęły, cały dzień spędziłam z mamą i siostrą w kuchni, plotkując i gotując, jak to w czasie pichcenia zawsze radośnie wychodzi:), a jutro jeden z najmilszych dni w roku -  więc tym bardziej mogę sobie trochę ponarzekać pod wieczór, nie będąc posądzona o malkontenctwo. Bo, Moje Drogie, krem, o którym dzisiaj, no, słaby jest.

Kupiłam go kilka miesięcy temu, w samym środku ciężkiej zimy, kiedy w drodze na kawę z koleżanką poczułam, że z tego mrozu bardzo spierzchły mi dłonie, a akurat jakimś cudem nie miałam ze sobą żadnego z moich wielu poupychanych po torebkach kremów do rąk. Pobiegłam więc do kiosku i kupiłam, co akurat było. A był taniutki (4,40 zł) krem Ziaja przeznaczony do cery normalnej, suchej i wrażliwej. Ucieszyłam się, bo Ziaję bardzo lubię i... próbowałam posmarować nim ręce.

Próby skazane były od początku na niepowodzenie. Nie wiem, jak ten krem w ogóle można wklepać lub wsmarować w delikatną skórę twarzy, nie wiem! Jest tak gęsty, że nawet przy aplikacji na dłonie trzeba mocno się napracować, rozciągając przy tym skórę niemal do niemożliwości. Potem wchłania się bardzo, BARDZO powoli. A właściwie w ogóle się nie wchłania, pozostając na skórze w postaci bardzo tłustej i bardzo grubej warstwy. Zatyka pory... Do tego pachnie dość nieprzyjemnie, trochę jak oliwa, a trochę jak tłuste kremy na zimę, jakie pamiętam z dzieciństwa. Jak na tak przyzwoitą markę - słabo!

Producent zapewnia, że to krem półtłusty (akurat!). Zawiera wyciąg z kwiatów nagietka i witaminy A i E. Pobudzać ma proces odnowy naskórka, koić, łagodzić podrażnienia i zapobiegać ich powstawaniu. No i niech będzie, od jakiegoś czasu używam go jako krem do stóp - tutaj sprawdza się nieźle, ale działa bardziej jak maska, w sam raz dla suchej tam bardzo skóry. Ale dla kremu do twarzy to jednak spora degradacja, prawda?

22.4.11

Tag: Co mam dziś w kosmetyczce?


Jakiś czas temu Piękność Dnia zaciekawiła mnie tagiem Co masz w swojej kosmetyczce? Pomyślałam, że też chcę się pokazać:). Nie bardzo wiedziałam jednak, jak potraktować temat (przecież każda z nas ma w kosmetyczce więcej, niż udałoby się uchwycić najbardziej szerokokątnym obiektywem;) ). Ustaliłyśmy, że wystarczające jest pokazać, co ma się w niej akurat dzisiaj. Hmm, też sporo, chociaż przecież zdarzają się dni, kiedy kosmetyczkę zostawiam w domu z pełną premedytacją, w kieszeń zabierając tylko pomadkę ochronną. Tak czy tak - dzień wybrałam zupełnie losowo i przypadkiem, nic nie udaję, te kosmetyki nosiłam akurat dzisiaj... na twarzy, bo nie wszystkie rzecz jasna wędrowały ze mną przez cały dzień w torebce. I zatrwożona jestem trochę, ile tego wyszło...


Od lewej, z wyłączeniem cieni, o których poniżej:

*Avon Perfect Wear Extralasting Powder Eyeshadow - śmieszny, "mokry" cień, ktory odziedziczyłam po młodszej siostrze. Rozjaśniam nim wewnętrzne kąciki moich odrobinę zbyt blisko osadzonych oczu. Lubię w nim prześmieszne uczucie wilgoci i chłodu w czasie aplikacji. Wygodny aplikator akurat mieści się w załamaniu powieki.

*Błyszczyk Push Up Lip Gloss Make Up Factory - ust wbrew nazwie wcale nie powiększa, ale ma ładny, ciepły kolor i pachnie czekoladą:). Dobrze nawilża.

*Podkład przeciw niedoskonałościom z linii Neve Ever! Under Twenty - mój ostatni hit. Taniutki, ładnie, półtransparentnie kryje, nie warzy się, skóra nie błyszczy po nim za mocno, jest trwały i odpowiednio jasny do mojej bladej cery (mam odcień piaskowy 01).

*Tusz Xperience Volumising Mascara Max Factor - używam od kilku dni i na razie spisuje się wcale nieźle. Świetnie rozdziela rzęsy (wachlarz!), mocno, ale naturalnie pogrubia, nie osypuje, nie kruszy się ani nie rozmazuje. Szkoda tylko, że prawie w ogóle nie wydłuża - gdybym miała krótkie rzęsy, mimo wszystkich zalet poszedłby na śmietnik!

*Pomadka ochronna Alterra - ot, nawilża, natłuszcza, jest w miarę trwała. Nic wielkiego.

*Tak, tak, krople do oczu! Noszę soczewki kontaktowe i po ostatnich problemach z oczami okulista nakazał albo noszenie okularów, albo zakraplanie trzy razy dziennie przez miesiąc. Starość nie radość...;)

No to cienie!


Na całą powiekę lubię nakładać coś połyskującego, ale w dość niewidocznym kolorze. Dziś padło na pojedynczy cień Maybelline Eye Studio Mono w kolorze 120 Pink Fizz/Rose Fizz (a tutaj niestety wyszedł jakiś... oliwkowy??? Na zdjęciu powyżej widać go lepiej). Mocno błyszczący, dość tłusty, ale nie zbiera się w załamaniu powieki, nie osypuje. Jest trwały i nie traci z czasem połysku. Kolor może być niemal niewidoczny, albo, jeśli nałoży się go więcej, może tworzyć efekt... Barbie;). Ja stosuję ostrożnie.


Kolejna porażka fotograficzna, czyli niemal nowy cień Sephory w kolorze... black. Tak, jest niemal grafitowy (po kolor znowu odsyłam do zdjęcia na górze, tu pokazuję fakturę), lekko połyskuje i godnie zastępuje kredkę. Łatwo się rozciera, więc dziś zrobiłam nim też delikatne "V" w zewnętrznych kącikach oczu.


A tu od góry:

*Brush Concealer Bourjois, czyli rozświetlacz pod oczy. Muszę nakładać go naprawdę sporo, bo po pierwsze, niezbyt dobrze kryje, a po drugie, mam ostatnio bardzo widoczne cienie pod oczami. Poza tym niezły - nie warzy się, nie załamuje w zagłębieniach dolnej powieki, ładnie "wypycha" oko. I jest dość wydajny - mimo obfitych aplikacji mam go już bardzo długo. 

*Brązowa kredka do brwi Avon - taka sobie. Lekko przyciemniam nią brwi i staram się wydłużyć jedną z nich (niestety, wrodzona asymetria - jedną brew mam o jakieś pół centymetra zbyt krótką!). Efekt taki sobie, muszę chyba popróbować z cieniem.

*Czekoladowe masło do ust Ziaja - przyjemnie pachnie i smakuje czekoladopodobnie, ale za bardzo widać je na ustach. Trafiło do kosmetyczki jako zapas - moja pomadka ochronna jest na wykończeniu, a ja jestem uzależniona od nawilżania;).

*Rozświetlacz do brwi Eylure, o którym pisałam tu. Przecudowna rzecz!

*Biała kredka Precision Eyeliner 31 Inglot - też o niej pisałam i mimo kilku wad (łamie się! trudno się temperuje!) używam jej wciąż i wciąż, ponieważ to jedyna kredka, jaką miałam do tej pory, która nie drażni mi linii wodnej. A oczy tak ładnie wyglądają rozświetlone na biało:).

*Puder w kamieniu Satin Sheen Baked Face Pupa - do poprawek w ciągu dnia, ale nie spisuje się zbyt dobrze. Więcej o nim tu.

*Mineralny puder Pure Mineral Essence - pierwszy kosmetyk tej marki, który podoba mi się bez zastrzeżeń. Podobno nie ma go już w sprzedaży, a szkoda. Pisałam o nim tu. Nakładam rano i zostawiam w domu, a cera wciąż wygląda nieźle:).

Uff, to było sporo pisania. Używałyście czegoś z mojej kosmetyczki:)?

21.4.11

Spray'e do włosów Ducray i Rene Furterer


Kolejny bardzo udany urodowo tydzień. Po wczorajszym powrocie ze spa wzięłam dzisiaj udział w następnym szkoleniu makijażowym kupionym za grosze (19 zł!) przez Groupon. Nie był aż tak dobry jak organizowany przez Akademię Kreacji Wizerunku Doroty Budziszewskiej, ale i tak nauczyłam się nowych trików makijażowych - o tym jednak innym razem, bo póki co z braku czasu muszę korzystać ze zrobionych już wcześniej zdjęć. Dziś padło na spray'e do włosów, które spisują się nadzwyczaj dobrze.

Odżywki w spray'u do włosów farbowanych z linii Okara marki Rene Furterer już kiedyś używałam. Mam resztki pasemek, a dzięki niej nie zanikają tak bardzo. Kosmetyk ładnie wzmacnia ich kolor. Zawiera miód, witaminę E  i filtr przeciwsłoneczny. Nie spłukuje się jej, więc może też służyć jako kosmetyk do stylizacji włosów. Nanosi się ją na całość długości włosów, więc odrobinę utrwala też skręt i... stopniowo uwalnia piękny zapach, który utrzymuje się bardzo długo. Lubię to!

Spray nawilżająco-ochronny Nurticerat Ducray pachnie niestety dużo gorzej - chwilę po aplikacji, zanim wywietrzeje, czuję się, jakbym miała we włosach cały salon fryzjerski. Mimo to polecam - naprawdę nieźle radzi sobie nie tylko z moimi suchymi, ale i zniszczonymi włosami koleżanki. Zawiera filtr UV 75m i odbudowuję keratynę włosa, pomoże więc z włosom zniszczonym przez słońce, chlor, trwałą, farbowanie, a nawet kuracje lecznicze. Jego największą zaletą jest jednak niesamowita i błyskawiczna zdolność rozplątywania (tak! nie tylko ułatwiania rozczesywania, ale właśnie rozplątywania) najbardziej potarganych kosmyków. Składniki wygładzające z kolei powodują, że po użyciu włosy lśnią jak szalone, są miękkie i elastyczne. Jeśli Okarę lubię, Ducray uwielbiam:).

Zgadzacie się ze mną:)?

19.4.11

Egzotyczne mani- i pedikiur w Sandra Spa Pogorzelica

To już ostatni post z Pogorzelicy, niestety jutro wyjeżdżamy. Na koniec ważne ogłoszenie: jeśli będziecie gdzieś w okolicy, a Wasze dłonie i stopy będą potrzebowały upiększenia, przyjedźcie tutaj. I zapiszcie się do pani Katarzyny. To artystka w swoim fachu - prawdziwe mistrzostwo!

Manikiur i pedikiur trwały razem 2,5 godziny. W międzyczasie były wszystkie obowiązkowe elementy prawidłowo wykonanych zabiegów, których często w różnych konfiguracjach brakuje: frezarka, tarka, polerowanie płytki, podkłady, bazy, odżywki, top coat, utwardzacz, przyspieszacz wysychania, a oprócz nich - peelingi i maski w folii i ciepłych skarpetach i rękawicach frotte. Na stopach pani Katarzyna zastosowała grejpfrutowy peeling i taką maskę Farmony, a na dłonie Farmonowe peeling i maskę kokosowo-migdałową, pachnącą smakowicie jak marcepan. Maska została nałożona pędzlem, pani Katarzyna zdezynfekowała narzędzia, założyła rękawiczki i okulary ochronne. Wszystko zgodnie ze sztuką, a do tego naprawdę niezwykle precyzyjnie i dokładnie. Dawno nie miałam tak dobrze wykonanych mani- i pedikiuru. Jestem zachwycona!

Koniec ogłoszenia:). Wpadajcie do Pogorzelicy na manikiur:).

Tymczasem jeszcze może solarium i będę szła na pożegnalnego drinka - do jutra:).

Przyjemności w Sandra Spa ciąg dalszy: zabiegi na ciało i twarz

Witam po kilku godzinach:). Wiem, że to, co robię, to niemal spam, ale tak mi się tu podoba, że mam potrzebę opowiedzenia o tym wszystkim i to jak najszybciej, póki pamiętam szczegóły.

Za mną dwa kolejne zabiegi, czyli znowu trochę wypiękniałam. Najpierw zafundowano mi bardzo przyjemny i multizmysłowy zabieg Czekolada z Pomarańczą na ciało (195 zł). Multizmysłowy, bo nie tylko pięknie pachnie i jest bardzo miły dla ciała, ale i dla smaku - w jego trakcie podano nam deser lodowy z czekoladą, bitą śmietaną i ciasteczkami - mniam. Zabieg wykonywany jest naturalnymi kosmetykami polskiej marki z Koszalina - Kanu. Rozpoczyna go cukrowy peeling czekoladowy - niesamowicie intensywny i mocno złuszczający, ale też silnie nawilżający. Po jego spłukaniu (bezpośrednio na ceramicznym łóżku) na skórze pozostał gęsty, tłusty film, a ja przeszłam do łaźni parowej, w której spędziłam ok. 20 minut, pałaszując lody i czekając, aż czekoladowo-pomarańczowa maska, którą po peelingu nałożono na całe ciało, zastygnie i częściowo się wchłonie. Po prysznicu ostatni etap zabiegu - przyjemny, relaksujący masaż całego ciała czekoladową oliwką. Po zabiegu skóra jest niesamowicie nawilżona i miękka, elastyczna i baradzo miła w dotyku. I nadal pachnie czekoladą!

Zabieg na twarz jak zawsze w moim przypadku podratował moje rozszerzone naczynka. Zabieg Sweet Relive (180 zł) do cer wrażliwych i naczynkowych wykonano kosmetykami Bioline i wzbogacono masażem szklanymi kulami. Tu także przebieg był klasyczny: demakijaż, peeling enzymatyczny, bardzo długi masaż manualny na kremie nawilżającym i potem drugi kulami, które wypełnione wodą, miło bulgotały koło uszu, a potem maska tonizująca i łagodząca w żelu, na którą nałożono jeszcze jedną - algową, dla ściągnięcia porów i rozjaśnienia skóry. Na koniec krem dla cer wrażliwych. Efekt? Półtoragodzinna drzemka;) i  rozświetlona, zdrowo wyglądająca skóra, z rzeczywiście zmniejszonymi naczynkami.

Na razie - same plusy (oprócz tego internetu, za to jedzenie jest wyborne, więc nie marudzę:) ) i już nie mogę się doczekać zaplanowanych na wieczór manikiuru i pedikiuru w wersji egzotycznej.

Odnowa biologiczna w Pogorzelicy

Szybki post dla miłośników łaźni, saun i basenów. Tu jest co robić! To jeszcze nieoficjalne dane (bo nie policzyłam, nie popytałam, tylko obserwuję i staram się spamiętać): dwa baseny kryte, dwa otwarte, sztuczna rzeka trochę tu i trochę tu, dwie zjeżdżalnie, jacuzzi, ruska bania i bardzo ładnie urządzone centrum łaźniowo-saunowe. Spędziłam tam trochę czasu po śniadaniu i jak zwykle byłam oczarowana. Jak zwykle, bo w drugiej Sandrze Spa w Karpaczu zespół łaźni podobał mi się bardziej niż bardzo.

Centrum odnowy biologicznej, bo tak nazywa się tak część spa, to kilka gabinetów i łaźni rozlokowanych wokół pomieszczenia z niewielką fontanną, ładnie urządzonego i kameralnego (ale nie ciasnego!). Najpierw skorzystałam z sauny suchej z koloroterapią (śpiew ptaków w tle...), a potem na zmianę oddawałam się ciepłym przyjemnościom i zimnemu orzeźwieniu (nie, to nie przyjemność;) ). Grota śnieżna (-8 stopni!), łaźnia solankowa, prysznic również z koloroterapią, sauna mokra z aromaterapią, grota lodowa i na koniec zimny prysznic - i oto zaraz zbieram się na kolejne zabiegi. Do wieczora:).

18.4.11

Sandra Spa Pogorzelica

Kolejny raz w spa! Tym razem w Pogorzelicy w ośrodku (nie hotelu, jak zaznaczają menedżerowie) Sandra Spa. Jest prześwietnie, ale jednak brak internetu w pokojach w niemal wszystkich tego typu miejscach zaczyna mnie męczyć - tu jest podobnie, siedzę zawinięta w szlafrok w jakimś przejściu-korytarzu, gdzie udało się znaleźć wi-fi. Wybaczcie więc brak zdjęć - nie da się ich przesłać.

Nie marudźmy jednak - jak uznała koleżanka, którą tu zabrałam, trafiłam do raju:). Hotel jest ogromny, co dla mnie jest minusem, ale położony w lesie pięć minut od morza - to zdecydowanie na plus:). Ciekawe, czy w ogóle zdążę je zobaczyć, bo plan zabiegów na jutro dość napięty. Za to dzisiaj, po trwającej niemal 10 godzin podróży, zaliczyłam tylko relaksujący zabieg różany - kąpiel i masaż, specjalnie dla nas wzbogacony o masaż kokosowymi misami, zazwyczaj dodawany do zupełnie innego zabiegu.

Zabieg składa się z dwóch etapów. Pierwszy, który podobał mi się tylko przez kilka pierwszych chwil - nie ze względu na jego obiektywne wady, a po prostu moje upodobania - był półgodzinną kąpielą w wannie wypełnionej różanym olejkiem, różaną solą do kąpieli i mnóstwem płatków róż. Płonęły świece, wszystko pachniało obłędnie, ale jednak dla mnie 30 minut w wannie to za długo.

Za to druga część zabiegu to absolutna, prawdziwa rozkosz. No wyobraźcie sobie - podgrzewane, miękkie łóżko, delikatny zapach róż, dłuuugi, bardzo delikatny masaż manualny rozgrzanym olejem różanym, a potem miękkie, głaszczące ruchy masażu kokosowymi misami. Te misy to coś do powtórzenia w domu - trzeba tylko mieć niewielkie, okrągłe miseczki z cienkiego drewna, które łatwo przewodzą ciepło i są idealnie gładkie (plus podgrzana oliwka - i wyjdzie może podobnie). I ta część trwałą niemal godzinę... kocham moją pracę:)!

Zabieg kosztuje, o ile się nie mylę, 220 zł. Warto, naprawdę warto. Jak na razie - pewne miejsce w top 3 moich masaży w bogatym portfolio;).

Aaaa, update z następnego ranka - zapomniałam dodać, że jako wykończenie zabiegu i dla utrwalenia jego efektów dostałyśmy olejki różane (z zatopioną w środku różyczką - śliczności) do domu! Przemiły gest - tak powinno być w każdym spa, a najlepiej, po każdym zabiegu;).

17.4.11

Dwa doskonałe balsamy do ust: Galenic i A-Derma


Błyszczyków i balsamów do ust nigdy dość, więc dzisiaj o dwóch doskonałych produktach, które od niedawna cieszą mnie na zmianę (i o których wiem, że cieszą wszystkie dziewczyny, które zaczną ich używać). Apteczne hity!

Sparkling Sun Gloss Lips Galenic SPF 10 to właściwie 3 w 1: leczniczy balsam, błyszczyk do ust i filtr UV zarazem. Ma jedwabistą, nieklejącą konsystencją i piękny, brązowawy odcień, który na ustach skrzy silnie błyszczącymi na złoto drobinkami. Intensywnie nabłyszcza i rozświetla usta - jeszcze długo po nałożeniu są one aksamitne i przyjemnie miękkie. Świetnie i długo chroni przed wysuszeniem ust, pozostawia na nich długo nawilżający film bez smaku i o niemal niewyczuwalnym zapachu. Jak na apteczny kosmetyk do słonecznego makijażu przystało, ma też (niski, co prawda) filtr UV 10, w sam raz na nasz umiarkowany klimat. W tubce o wygodnym, ściętym aplikatorze mieści się 15 ml kosmetyku. Produkt pochodzi z linii słonecznej Soins Soleil.

Regenerujący balsam do ust A-Derma zapakowany jest w identyczną niemal tubkę - w środku znajduje się też 15 ml produktu i też nakłada się go za pomocą ściętej końcówki. Kosmetyk skomponowano na bazie mleczka z owsa rhealba. Niezwykle długo (jeśli w międzyczasie nie jem, a tylko piję) pozostaje na ustach (nawet kilka godzin!). Jest zupełnie hipoalergiczny: nie ma smaku ani zapachu, nie zawiera barwników ani parabenów. Bardzo gęsta, miękka konsystencja w białym kolorze łatwo rozprowadza się na skórze, nie dając koloru ani połysku. Mimo to usta wyglądają po nim świetnie - bardzo nawilżone, wygładzone i miękkie. Dodatkowy plus - jeśli po aplikacji trochę odczekam, świetnie łączy się ze szminką lub błyszczykiem.

Tak to wygląda na skórze tuż po wyciśnięciu:


A tak po rozsmarowaniu grubej warstwy (przy cieńszej balsamy stają się mniej widoczne):


Kolejny raz przekonuję się, że najlepsze kosmetyki pielęgnacyjne mam z apteki - też tak macie:)?

16.4.11

Kosmetyki słoneczne Elancyl i Rene Furterer


Marsz na spacer! Pogoda wreszcie wiosennie dopisuje, a ja właśnie wróciłam z krótkiej przebieżki w parku. Biegnąc, myślałam o mojej nieodległej podróży do Andaluzji i o tym, co tam ciekawego zobaczę i... jakie kosmetyki zabiorę ze sobą, oczywiście. Sewilla nie leży nad morzem, ale przypomniałam sobie niejako przy okazji o słoneczno-kąpielowych kosmetykach, które już od jakiegoś czasu czekają na przedstawienie na blogu. A że pogoda akurat słoneczna... proszę bardzo!


Najpierw coś, co pozwoli białasom z północy nie przestraszyć nikogo na południowej plaży - balsam nadający efekt naturalnej opalenizny Elancyl. Marki nie muszę chyba nikomu przedstawiać - słynie z doskonałych kosmetyków do pielęgnacji ciała, a zwłaszcza skutecznych kuracji antycellulitowych i przeciwrozstępowych. Te serie czekają jeszcze na przetestowanie, tymczasem mogę opowiedzieć o kosmetyku, który nieźle radzi sobie z nadawaniem lekkiej opalenizny. Nie tylko zresztą opala! Zawiera składniki nawilżające i (uwaga!) złuszczające, które przyspieszają odnowę komórkową i nawilżają skórę - i to z dnia na dzień. Przeznaczony jest do każdego rodzaju skóry - na mojej sprawdza się znakomicie. Trzeba tylko pamiętać, że stosuje się go przed wakacjami, a nie w ich trakcie - nie zawiera żandych filtrów słonecznych i nie stanowi ochrony przed promieniami UV. Zapakowany jest w dużą, płaską tubę (200 ml), elegancką i poręczną. Ma leciutką konsystencję i biały kolor, przyjemnie pachnie. Błyskawicznie się wchłania i lekko rozświetla skórę. Daje efekt bardzo delikatnej, zdrowej opalenizny.


I nowinki dla dbających o włosy. Na zdjęciu po lewej stronie widać żel nawilżający 2 w 1 do mycia ciała i włosów po ekspozycji na słońcu Rene Furterer. O marce pisałam już przy okazji notki o mojej codziennej pielęgnacji włosów. Ten kosmetyk, zapakowany w optymistyczną, żółtą tubę (200 ml), może stanowić nie lada radość, jeśli zdarzy mi się pojechać w tym roku na nadmorskie wakacje. Pochodzi z linii Solaire. Zawiera masło palmowe i olej sezamowy, które na trwale nawilżają włosy i skórę po kąpieli w morzu lub chlorowanej wodzie (również do zabrania na basen!). Pięknie pachnie i pieni się także w wodzie morskiej, więc może być stosowany także pod plażowym prysznicem. 

Z serii Solaire mam jeszcze żel ochronny do włosów przy ekspozycji na słońcu. Podobnie jak żel do mycia, zawiera olejek sezamowy, który chroni włosy przez zniszczeniem w kontakcie z wodą morską, chlorowaną i ze słońcem - ma bardzo wysoki filtr UV (wskaźnik ochrony keratyny włosa KPF 80). Naturalnie wygładza włosy, zamykając ich łuski - szkodliwe czynniki nie wnikają do środka. W przeciwieństwie do olejków do opalania, żel jest wodoodporny i nie trzeba nakładać go co dwie godziny. Używa się go raz dziennie, wmasowując na całą długość włosów. Dzięki lekkiej konsystencji produkt ma ich jednak nie obciążać - tego jeszcze nie sprawdziłam, bo używałam go jak dotąd dość oszczędnie,w końcu jestem w mieście, a nie na plaży. Tuba ma 125 ml.

Satin Sheen Luminys Baked Face Powder Pupa - wypiekany puder rozświetlający


Dzisiaj coś dla miłośniczek makijażu, które mogą być zmęczone wyraźną nadreprezentacją produktów pielęgnacyjnych na moim blogu:). Otóż kosmetyk, co do którego mam mieszane uczucia, a używam go już dostatecznie długo, żeby na coś się zdecydować. Jeśli musiałabym, powiedziałabym - jest na lekki plus. 


W okrągłym, nieco wypukłym opakowaniu mieści się 9 g (za ok. 90 zł) wypiekanego pudru rozświetlającego. Pudełko nie podoba mi się za bardzo, kojarzy mi się trochę z UFO;) i jest wykonane z dość tandetnego plastiku, ale zawiera lusterko i całkiem niezły, zupełnie płaski puszek do nakładania pudru, sprytnie oddzielony od kosmetyku okrągłą, sztywną folijką, której oczywiście się nie pozbywam. Lusterko jest na tyle spore, że można go dość wygodnie używać.


Sam puder jest wypiekany, co stanowi chyba w fabrykach Pupy jedną z ulubionych metod przetwarzania kosmetyków - mają całe mnóstwo wypiekanych cieni, różów, pudrów najróżniejszego rodzaju itp. itd. Wypiekanie ma zapewniać kosmetykom niezwykłą trwałość, nie tylko na skórze, ale i w opakowaniu. I tu niespodzianka - jak widać na zdjęciach, mój kamień popękał. Spora część po prostu odpadła, wcale nie huknąwszy o ziemię z wysokości - ot, przewożona codziennie w niewielkiej i zatłoczonej;) kosmetyczce. Szkoda - około 1/4 produktu poooszło! Zatem - coś nie tak chyba w tym wypiekaniem, zwłaszcza, że wypiekane cienie Pupy z kolei bardzo lubią pylić się przy aplikacji.


Jak na produkt z olejkiem jojoba, to puder nawilża bardzo słabo. Wręcz przeciwnie, czasem aż wysusza skórę! Po kilku godzinach od nałożenia widoczna na cerze bywa cienka warstewka ni to pyłu, ni to - jakby to powiedzieć - maski w drobinkach? Jeśli jest ciepło, lub poprawiam makijaż w ciągu dnia po nałożeniu pudru sypkiego rano, bywa też, że w strefie T pojawiają się na skórze nieestetyczne placki niezwiązanego ze skórą nadmiaru produktu.

Tyle marudzenia, a teraz o tym, dlaczego mimo wszystko kosmetyk oceniam raczej na plus. Otóż doskonale spełnia swoje zadanie stosowany sam, prosto na podkład lub nawet bez niego. Świetnie kryje i rozświetla twarz. Zawiera połyskujące mikro-mikrodrobinki, które powodują, że skóra wygląda promiennie, ale nie przesadnie lśni. Nałożony z umiarem i ostrożnie, matuje na bardzo długo (poza strefą T, ale to chyba tak już musi być). Na mokro można używać go również jako rozświetlacza na kości policzkowe. No i nie pachnie, co bardzo mi odpowiada, bo nie lubię cały dzień czuć wokół siebie zapachu drogerii;).


Moje niewielkie problemy z pudrem rozpoczęły się, kiedy regularnie używać zaczęłam pudrów sypkich. Produkt Pupy jakoś z nimi nie współpracuje - zdecydowanie lepiej wypada solo, jako jedyna warstwa na podkładzie. Jeśli szukacie więc pudru do częstych poprawek w ciągu dnia - lepiej wybierzcie coś innego.