Obserwują

25.2.11

Kosmetyki na siłowni


Jestem dzielna i niemal każdego ranka spotkać mnie można na bieżni, rowerku lub innej ławce z hantlami w którymś z klubów fitness. Mam nawet kartę, która upoważnia mnie do korzystania z ogromnej liczby siłowni w całej Warszawie! Korzystam często na zmianę, dzięki czemu nie nudzę się i wytrwale dążę do zniwelowania efektów innego mojego hobby - pochłaniania słodyczy.

Ponieważ regularne fitness to droga zabawa (ta karta to jedno, stroje, buty i moje ulubione sportowe gadżety - drugie...), równoważę wydatki nie przesadzając z kosmetycznymi szaleństwami, które mają ujędrnić, zrelaksować i ukoić moje zmęczone ciało. O to dbam już w czasie ćwiczeń. Przez ponad rok codziennych treningów opracowałam listę niezbyt drogich kosmetyków, spełniających swoją funkcję w stopniu zupełnie dostatecznym, inwestując co jakiś czas w specyfiki, które zatroszczą się o te obszary mojego ciała, o które jestem zdeterminowana dbać szczególnie nawet wtedy, kiedy padam już na twarz ze wyczerpania. Jak widać, moja siłowniowa kosmetyczka jest też niewielka - nie chcę dźwigać na co dzień ogromnej torby wypełnionej zbędnymi butelkami.

Zatem!

Najbardziej dbam o włosy, które lubię bardziej niż bardzo:). Długie i kręcone, wymagają troskliwej pielęgnacji. Dlatego staram się używać przede wszystkim kosmetyków profesjonalnych lub aptecznych. Do codziennych kąpieli mam w torbie rewitalizujący szampon Artego z linii Easy Care, przeznaczony do domowej pielęgnacji. Dobrze oczyszcza włosy z kurzu i potu i co ważne, przedłuża ich życie i odżywia mieszki włosowe, stymulując wzrost nowych włosów.

Ponieważ włosy kręcone są suche, muszę je dobrze nawilżać. Jedynymi kosmetykami do stylizacji, jakich używam na siłowni (czas, czas!) są sera nawilżające. Teraz używam termoochronnego serum popularnej i taniej marki Marion, które chroni włosy przed szkodliwym działaniem wysokiej temperatury (suszarka! czas!). Spełnia swoją funkcję dość dobrze, ale cudów się nie spodziewajmy - nie utrwala fryzury jak pianka, żel lub balsam, których używałam wcześniej. Włosy mniej się puszą, ale trzeba kosmetyku wmasować we włosy naprawdę sporo. Oraz plus w warunkach siłowniowych - malutka buteleczka.

W rozczesywaniu (i nawilżaniu też) pomaga bardzo jedna z moich ulubionych odżywek - odżywka regenerująca Pharmaceris, z żółtej linii do włosów suchych. Ma bardzo ładny, miodowy zapach, świetnie wygładza włosy i - uwaga, to ważne dla wszystkich kędzierzawych - nadaje włosom blask. Ja uwielbiam, ale uczciwie ostrzegam, koleżanka z szafki obok;) wyrzuciła w połowie zużytą tubę do śmieci - mówi, że włosy wypadały jej po niej garściami. Dziwne, produkt niby apteczny? Jak widać, bywa różnie. Ja polecam.


Kiedy włosy chłoną kosmetyki pod ręcznikiem, szybko Deo roll-on Flosleku. Hypoalergiczny, nieuczulający, bezalkoholowy, nie podrażnia, ale przede wszystkim - szybko schnie i nie pozostawia białych śladów. Mała rzecz, a cieszy.


Twarzy poświęcam niewiele czasu. Podstawowe czynności i muszę (czas!) lecieć. Twarz przemywam bardzo dokładnie tonikiem, bo wiem, że moja skóra wyjątkowo nie lubi kwaśnego pH potu, a potem stosuję lekki krem nawilżający, który wchłania się bardzo szybko. Nie ma czasu na długie schnięcie, muszę zrobić makijaż! Jaki mam tonik, nawet nie pamiętam, byle bez alkoholu. Wlewam do niewielkiej buteleczki z zestawu Sephora Express (kupiony do samolotu, sprawdza się na co dzień) niewielką ilość tego, którego akurat używam w domu, i już. Długo otwarty tonik, który przelewa się w torbie całymi dniami, straciłby część swoich oczyszczających właściwości.

Krem Lirene Folacyna Active przeznaczony jest dla cery po trzydziestce, ale mój dermatolog pozwolił mi go używać. Lekki i przyjemnie, świeżo pachnący, ma według producenta zapobiegać pojawianiu się i utrwalaniu zmarszczek. Jak to będzie, zobaczymy;).

Jak pewnie zauważyliście, w mojej kosmetyczce brakuje żelu pod prysznic i balsamu do ciała. To także efekt minimalizacji wagi i objętości bagażu, a także pragnienia skrócenia czasu spędzonego w szatni. Ciało myję szamponem (a czemu nie?), a balsamu ten raz dziennie nie używam wcale, z pełną premedytacją - czekanie, aż wchłonie się w skórę, a nie w ubrania, zajęłoby zdecydowanie za dużo czasu. A ja naprawdę muszę lecieć!

5 komentarzy:

  1. Nie wszystkie, ale staram się nad tym pracować:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Możesz napisać coś więcej na temat tego szamponu Artego? Zastanawiam się nad pielęgnacją od nich od dłuższego czasu, bo ichnie farby mi służą. Co prawda myślałam bardziej nad tą typową serią do loków, ale i o tej mogę "posłuchać" coś więcej.
    Swoją drogą - podziwiam za to codzienne poranne "siłowanie". Ja jestem za leniwa na codzienne, a już tym bardziej na poranne ;)

    Obserwuję i zapraszam do mnie http://duperelles.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. @Mag - Dobrze, napiszę recenzję wszystkich kosmetyków Artego, jakich używam - jest tego trochę:)
    A za lekturę Twojego bloga już się zabieram:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Super! Będę czekać cierpliwie :)

    A u mnie na razie za dużo do czytania nie ma, dopiero zaczynam, jak widać.

    OdpowiedzUsuń