Dzień drugi i niestety ostatni. Jutro wracamy do domu i gorszej, nie-urodowej rzeczywistości;).
Natomiast miodowy zabieg antycellulitowy to mój nowy hit. W porównaniu z masażami bańką chińską lub piekielnie bolesnymi masażami pałeczkami bambusowymi jest niemal przyjemny. Polega na energicznym oklepywaniu i szczypaniu brzucha, ud i pośladków za pomocą rąk i podgrzanego miodu. Miód, stygnąc, staje się coraz bardziej twardy i lepki - a masaż stopniowo nieco bolesny. Uczucie przypomina szybkie i naprzemienne przyklejanie i odklejanie szerokiej taśmy klejącej do ciała - niezbyt przyjemne, ale w porównaniu z bańką niemal nie do poczucia. Coraz bardziej gęsty miód wyciąga też z ciała toksyny. Po całkowitym zastygnięciu miodu ciało jest oklepywane pałeczkami do nabierania miodu, a potem pokrywane grubą warstwą antycelluliotwego kremu na bazie jałowca. Zabieg rozpoczyna się zazwyczaj peeligiem cukrowym na oleju bazowym (np. lnianym), ale w moim przypadku został on pominięty, ponieważ peelingowana byłam wczoraj.
Efekt świetny - zaróżowiona skóra, pod którą szybciej krąży krew, uczucie lekkości nóg i przyjemne mrowienie. W serii ten zabieg musi przynosić rezultaty, a jest dużo, dużo przyjemniejszy niż inne procedury antycellulitowe (no, może masażem kawą). Będę polecać na prawo i lewo:).
Teraz kilka godzin przerwy i wieczorem rytuał saunowy, w czasie którego obiecano nam mnóstwo niespodzianek - no to czekam:).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz