Obserwują

13.3.11

Nadal u Elizy, czyli Rytuał Saunowy - pisane w pociągu


W pociągu nie było internetu, więc wklejam z opóźnieniem;).

Jestem już w drodze do domu. Droga się dłuży i z każdym kilometrem powoli zapominam uczucie miłego odprężenia, jakie towarzyszyło mi przez ostatnie dwa dni. Wyjechałam z Dworu Elizy z mniejszym żalem jednak także dlatego, że wczorajszy, finałowy zabieg, jaki zachwalano nam od początku jako flagowy popis spa, okazał się dość monotonnym, a na dodatek niezbyt działającym zabiegiem z mnóstwem potknięć.

O potknięciach pisać jednak nie będę, bo wiem, że wynikały one ze zbiegu niefortunnych okoliczności. Oczywiście, goście spa maja prawo wymagać, by takie rujnujące atmosferę spokoju i relaksu wpadki się nie zdarzały (po coś się w końcu do spa jedzie), ale tym razem zawinił nie czynnik ludzki, a komunikacyjny – widziałam zakłopotanie personelu tak duże, że aż zupełnie go usprawiedliwia.

Niestety, nie tylko wpadki i potknięcia popsuły nam zabawę. Po prostu zabieg jest… mało zabawny. Cały „rytuał” (zbyt duże słowo!) polega na trzykrotnym wejściu do sauny suchej i trzykrotnym z niej wyjściu. I już! Między kolejnymi wejściami niewiele się dzieje (poza zimnym prysznicem chłodzącym skórę, popijaniem wody z owocami i podjadaniem lodów miętowych - to na plus, mniam), a podczas posiedzeń wewnątrz sauny głównie się czeka. Za pierwszym razem na otwarcie porów skóry, za drugim, na to, aż sól wmasowana w ciało (sól morska aromatyzowana świerkiem) spowoduje zwiększone pocenie się i spilinguje skórę, za trzecim, aż wchłonie się balsam na bazie wosku pszczelego z aromatem białej czekolady. W międzyczasie atrakcje: polewanie gorących kamieni wodą limonkową i pałaszowanie mrożonych owoców (w saunie smakują zupełnie inaczej!).

Ten ostatni element bardzo mi się podobał – biała czekolada pachniała odpowiednio słodko, a wosk podano w postaci małych granulek, które przyjemnie „turlały się” po skórze. Całość półpłynnej emulsji pod wpływem ciepła i potu stawała się stopniowo bardziej rzadka, a skóra po zabiegu na parę godzin (niestety, tylko do pierwszego prysznica) pozostała miła w dotyku.

Całość miała trwać ponad dwie godziny, a zakończyła się ledwo po jednej. Wszystkie przyjemności, które nam zafundowano, nawet razem nie zasługiwały na szumne miano RYTUAŁU. Ot, przyjemna kolejność miłych czynności, które mogę zorganizować sobie sama. To nie o to chodzi, prawda?

2 komentarze:

  1. ajj..zazdroszczę Ci tego wyjazdu do SPA, coś takiego bardzo by mi się przydało;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapraszam, jeżdżę co kilka tygodni i powoli zaczyna mi brakować koleżanek do wspólnego testowania;)

    OdpowiedzUsuń