Internet rwie się tak jak wczoraj i w sumie jak go nie było, tak nie ma, ale poza chęcią natychmiastowego opisania Wam ostatniego zabiegu zupełnie mi to jakoś nie przeszkadza. W warunkach nieustających przyjemności cielesnych jakoś sieciowy odwyk przebiega łagodniej;).
Ostatni zabieg był prawdziwą przyjemnością, festiwalem przyjemności, jak na razie – moim faworytem. Może tylko do pełni szczęścia brakowało jeszcze tylko tybetańskich mis;).
Głównym elementem zabiegu jest kąpiel parowa w hamaku(!). Wanna dr Josepha Vitalisa to włoski patent, obecny w Polsce oprócz Szarotki prawdopodobnie tylko w ProHarmonii w Lądku Zdroju. Dla mnie było to pierwsze spotkanie z urządzeniem – i chętnie zafundowałabym sobie kolejne.
Zanim jednak zawiśniemy wśród pary, terapeutka przygotowuje skórę do zabiegu. Na powitanie wymoczyłam stopy w gorącej wodzie, popijając oczyszczającą herbatkę z ziarnami kolendry, listkami brzozy i mikołajkiem. Po niej nastąpił demakijaż ciała, czyli delikatne, ale dokładne wyszorowanie go gąbką i czarnym mydłem oliwnym (jest białe).
Po prysznicu czas na najważniejszy i najprzyjemniejszy punkt programu. Na hamaku, rozciągniętym nisko nad wielką wanną dr. Vitalisa, terapeutka rozłożyła lniane, wilgotne prześcieradło. Zanim mnie nim zawinęła, wsmarowała mi w całe ciało pochodzącą z Maroka żółtą glinkę o silnym działaniu nawilżającym, ujędrniającym i oczyszczającym. Leżałam zawinięta w nią (i prześcieradło) przez około 20 minut. Nade mną rozwieszono namiot z wełnianego koca, izolując i zabezpieczając przy tym twarz, a od spodu, spod hamaka, z dnia wanny puszczono parę o przyjemnej, ciepłej temperaturze 40 stopni. Oczywiście było mi tak dobrze, że znowu drzemałam, marząc o letnich spacerach po beskidzkich łąkach – serio;).
Para w wannie Vitalisa jest mikrocząsteczkowa – oznacza to, że łatwiej wnika z skórę i jest lepszym nośnikiem składników okładu z glinki. Kąpiel zwiększa temperaturę ciała, oczyszcza i wzmacnia odporność organizmu. Takie uzdrawianie to ja lubię:).
Kiedy kąpiel się skończyła, zmyłam pod prysznicem resztki glinki. Skóra była już jedwabista, gładka i miękka. A to jeszcze nie był koniec! Potem nastąpił jeszcze (na szczęście) krótki, dość bolesny masaż karku -> może powinnam pomyśleć o gimnastyce kręgosłupa? i niestety równie krótki, a bardzo stymulujący masaż stóp. Na sam koniec balsam, niestety zupełnie bez ciekawszych właściwości.
Do usłyszenia po zabiegu na twarz:).
No nie! A Ty znów w SPA:D ciekawy patent z tym hamakiem, chociaż ciężko mi sobie to wszystko wyobrazić;)
OdpowiedzUsuńHamak widać na górnym zdjęciu:).
OdpowiedzUsuńA ze spa wyjeżdżam już jutro...:(