Obserwują

14.3.11

Kosmetyki, które zabieram do spa, czyli jakie drewno wwożę do lasu


Ponieważ już brakuje mi przyjemności, jakich zażywałam w Dworze Elizy, wrócę do nich myślami choć na chwilę, pokazując Wam, jakie kosmetyki zabieram do spa - czyli jakie drewno wwożę do lasu;).

Niby proste - w spa niepotrzebne jest niemal nic, przecież wszystko i lepszej jakości, bardziej skuteczne i jeszcze przekazywane rękami specjalistów, jest na miejscu. Niby tak, ale: to jednak jest dla mnie wyjazd służbowy - muszę jakoś wyglądać, zatem przynajmniej pierwszego dnia bez makijażu nie da rady. Po drugie, reprezentuję nie tylko siebie, ale i moją firmę - tym bardziej muszę wyglądać. Po trzecie w końcu - kładąc się na stole w gabinecie chcę mieć świadomość, że moje ciało jest zadbane, nawilżone itp. itd., oczywiście w ramach moich możliwości, ale i bez obciachu. Tu ma się jeszcze tylko poprawić. Wiadomo.

Mimo to zabieram ze sobą jak najmniej zupełnie podstawowych kosmetyków, najchętniej te, które szczególnie nie przypadły mi do gustu. Wtedy bez żalu zostawiam je na miejscu, wracając z lżejszą walizką. Wybieram też małe pojemności i próbki w saszetkach, które minimalizują bagaż.

Tym razem miałam ze sobą zestaw zupełnie mieszany, w części zabrany do domu. Zacznijmy od włosów, bo jak zwykle na ich pielęgnacji zależy mi najbardziej.

Zupełnie nowy szampon Klorane odżywia oraz wygładza w włosy i bazuje na wyciągu z mango. Przeznaczony jest do suchych włosów. Zabrałam pełną butelkę, ale o niewielkich rozmiarach. Wrócił ze mną do domu, ponieważ pięknie pachnie - i tylko dlatego, bo poza tym nie wykazuje żadnych szczególnych właściwości. Wyciągi z roślin i pestek mangowca mają podobno bardzo wiele kwasów tłuszczowych, ale ja nie zauważyłam na razie żadnego rewelacyjnego efektu na głowie. Nie wiem, czy wzmacnia włosy, czym chwali się producent, ale wydaje mi się, że są nieco mniej niepokorne i mniej się puszą. Może przyjdzie jeszcze czas na pełną recenzję - a wtedy pokażę Wam śliczną ulotkę dołączoną do szamponu. Zamieszczone w niej kolorowe obrazki ziół są zdecydowanie tego warte:).

Ze sobą miałam też płyn do włosów kręconych Marion, który zostawiłam na miejscu. Nie był zły, na kilka godzin pilnował skrętu, ale miał za dużą butelkę i za dużo trzeba było go wypsikać na włosy, żeby wrócił ze mną. Ot, użyć i porzucić;).

Co innego przeznaczony do loków Soft Curl Cream Tony & Guy. Małe, metalowe opakowanie jest niewielkie i poręczne, a kosmetyk na długo utrzymuje skręt, więc wrócił ze mną do domu. Co prawda trzeba uważać, żeby nie nałożyć na włosy porcji większej niż wielkości orzecha laskowego, bo wtedy za bardzo obciąża i natłuszcza włosy, ale jeśli pilnuje się mililitrów, efekt jest bardzo dobry. To mój drugi kosmetyk marki i drugi tak godny polecenia. Cena niestety jest mniej zachęcająca - 59 zł za 75 ml to sporo. Acha, zapomnijcie o obiecywanym przez producenta blasku - chyba że marzycie o połysku przetłuszczonych włosów, jeśli wmasujecie we włosy za dużo kremu na raz.

Nie wróciły ze mną żadne kosmetyki do twarzy. Płyn micelarny do demakijażu twarzy i oczu Marion to zupełnie nieporozumienie - nie radził sobie z żadnym, nawet tak delikatnym jak w spa makijażem. Mascary nie ruszał nic a nic! Wylądował więc w śmietniku. Podobny los o mało co spotkał Blubel, czyli owocowy krem nawilżający Ziaji, który wzięłam ze sobą jako kosmetyk wielofunkcyjny: i balsam, i krem na dzień, i na noc, i pod oczy (minimalizacja bagażu!). Ma miły, malinowy zapach i wygodnie wielki słoik (200 ml), ale jest zbyt ciężki do twarzy. Tylko ten zapach go uratował - pomyślałam, że świetnie nada się w roli balsamu do ciała, a skoro zrobiło mi się trochę miejsca w bagażu...

Na zdjęciu są jeszcze odżywki do włosów Auqa Light Pantene Pro-V. Dwie saszetki to za mało na trzy mycia, ale więcej akurat nie miałam, a liczyłam na jakieś wsparcie ze strony spa;). Sprawdziły się średnio i na pewno nie zainwestuję w pełną butelkę - włosy wcale nie rozczesywały się łatwiej, nie były bardziej lśniące ani nawet pięknie nie pachniały. Jedyna zaleta - miękkie, małe opakowanie, idealne na wyjazdy.

Miałam też ze sobą i zawsze zabieram podstawowe kosmetyki do makijażu, ale o nich innym razem. Plus pasta do zębów, dezodorant i małe perfumy i... tyle, bo najlepsza pielęgnacja czeka przecież na miejscu:).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz